Wywiad z profesorem Wojciechem Kosińskim przeprowadzony w październiku 2002 przez Darka Kronowskiego, tylko i wyłącznie dla Portalu Internetowego W-A.pl.
Dariusz Kronowski: Czy mógłby Pan powiedzieć, jakiego architekta światowego ceni Pan sobie najbardziej i jakie jego dzieła zasługują na szczególną uwagę?
Wojciech Kosiński: Mój osobisty ranking wybitnych architektów mierzę w ten sposób, ile razy samoistnie przypominają mi się podczas korekt z projektowania, podczas wykładów i podczas pisania prac naukowych.
Najbardziej cenię na równi Karla Friedricha Schinkla i Franka Lloyda Wrighta. Pierwszego w kategorii architektury klasycznej, regularnej, a drugiego w kategorii architektury nieklasycznej czyli organicznej, romantycznej, nieregularnej. Spośród mnóstwa dzieł Schinkla najbardziej cenię Stare Muzeum z Ogrodami Sielankowymi i Nową Wartownię w Berlinie. Ale faktycznie są one fragmentami wielkiego złożonego dzieła urnanistycznego Schinkla tj. monumentalnego centrum Berlina zburzonego w czasie wojny, w tym Akademia Budownictwa, które znam ze zdjęć.
Z ogromu dzieł Wrighta preferuję Robie House z wywieszonym dachem i wspaniałą tkanką architektoniczną oraz wnętrzami, Dom nad wodospadem, zespół własnych pracowni i szkoły w Taliesin na pustyni, oraz koncepcję wieżowca o wysokości 1 mili. Wśród architektów współczesnych najwyżej cenię Richarda Meiera i sir Normana Fostera, a także Tadao Ando i przedwcześnie zmarłego Jamesa Stirlinga. Niestety moim zdaniem architekci współcześni, po odejściu LeCorbusiera i Alvara Aalto nie są już prawdziwie wielkimi artystami i myślicielami przestrzeni, nie mają szerokich wizji, nie tworzą nowych kierunków. Są tylko biegłymi rzemieślnikami produkującymi udatne przedmioty. Spośród ich realizacji wybieram te, które w śmiały, kreatywny sposób zostały wprowadzone w zabytkowe zespoły i zamiast popsuć - poprawiły je. Np. Meiera centrum konferencyjno wystawiennicze przy głównym rynku przy katedrze w Ulm, Fostera mediateka z centrum sztuki współczesnej naprzeciw rzymskiego Maison Carree w Nimes, a także Stirlinga nowa Staatsgalerie w Sztutgarcie. W naszych czasach ranga wybitnej architektury przeniosła się z kształtowania wolnostojącego pomnika, na twórcze wpisanie się w kontekst.
Dariusz Kronowski: Czy w Polsce architektura jest godna uwagi?
Wojciech Kosiński: Polska pokazana w odpowiedni, mądry i dojrzały sposób może dostarczyć obserwatorowi i badaczowi mnóstwo pięknej architektury. Pierwsza kategoria - historyczna a więc zamki, pałace, dwory i centra miast, wszystko w konfrontacji z otaczającym krajobrazem. Polska architektura zabytkowa ze swą nieregularnością, fantazją i malowniczością jest absolutnie oryginalna w palecie światowej. Druga kategoria - modernizm międzywojenny a więc głównie kamienice miejskie, nie odbiegające poziomem od Bauhausu i Movement Moderne z tego samego okresu. Wreszcie najtrudniejsza kategoria - powojenna i współczesna. Okresy powojenny, socrealistyczny i socmodernistyczny (1956-1989) nie sprzyjały wielkim dziełom. Najbardziej godne uwagi są moim zdaniem prace Marka Budzyńskiego: póżnomodernistyczne - humanizacja Ursynowa i projekt Cytadeli, postmodernistyczne - kościół na Ursynowie i dworki podwarszawskie, a z najnowszych - Sądy i Biblioteka oraz projekt Świątyni Opatrzności.
DK: Co sądzi Pan o stanie rynku związanego z architekturą na arenie polskiej?
WK: Mamy tu niestety dosłowny przykład przysłowiowej "niewidzialnej ręki rynku". To znaczy ręce kierujące tym rynkiem należą do konkretnych, ale mało widzialnych ludzi - polityków i przedsiębiorców, oni decydują, a trzeci mało widzialny - urzędnik działa w ich interesie. Architekt jest słabą osóbką, która za pieniądze (marne) zrobi wszystko co każą. Dlatego prawie nie wiadomo kto projektuje mnóstwo wielkich komercyjnych budowli. Często są to obcokrajowcy, często Polacy, ale nieznani, szarzy, będący współczesną wersją "rozkazobiorców", jak niegdyś w państwowych biurach projektów. Są chwalebne wyjątki - ci którzy przebili się i realizują z podniesionym czołem, np. Marek Dunikowski, kilku Warszawiaków, Poznaniaków. W inwestycjach uspołecznionych państwowych i komunalnych jest nieco więcej jasności, ponieważ z zasady przebiegają one według ustawy o zamówieniach publicznych, a więc poprzez przetargi czyli swoiste konkursy. Niestety w tych sektorach nie ma pieniędzy dlatego często kończy się na projektach. Znów są pozytywne wyjątki - Biblioteka Jagiellońska Loeglera; ale jest też wiele skandali w tej kategorii. Jednakże niełatwy i mętny stan rynku nie jest naszą domeną, podobnie i w znacznie większej skali finansowej dotyczy to Paryża, Berlina i innych miejsc.
DK: Czy uważa Pan, że powinno się dać więcej oddechu młodym twórcom, po studiach i pozwolić im się rozwijać tak, jak dzieje się to w krajach, gdzie architektura, prawo budowlane i budownictwo stoją na znacznie wyższym poziomie?
WK: "Więcej oddechu dla młodych" to jak rozumiem więcej swobody twórczej. Niestety również w krajach zaawansowanych nie jest z tym dobrze. Owszem "architektura prawo budowlane i budownictwo" stoją na znacznie wyższym poziomie, ale młodzi w biurach tak jak u nas w socjalizmie i teraz także spełniają podrzędne wykonawcze role zanim wyzwolą się do samodzielności. Moi pracujący w biurach studenci wyższych lat i dyplomanci w Münster byli szczęśliwi że mogą pod moim kierunkiem rozwijać fantazję, a rano w biurach muszą odrabiać ohydną komercyjną pańszczyznę. Widzę jedną wspaniałą formę twórczości za młodu aczkolwiek mało realizacyjną - konkursy. Moje pokolenie w ten sposób święciło sukcesy i zdobywało pierwsze fundusze, tak jest nadal i to na całym świecie. Potem z trudem, poprzez izbę zawodową i uprawnienia zdobywa się stopniowo samodzielność. Warto działać w zespołacha, a przynajmniej w układach partnerskich, tak jest łatwiej i przyjemniej.
DK: Co sądzi Pan o sloganie "Młodzi, Gniewni, Głodni"?
WK: Odpowiedź na to pytanie w zasadzie podobna jest do poprzedniej. Młodzi ambitni twórcy z reguły byli i są głodni, ale głód pobudza umysł i temperament. Nie warto zbyt prędko objadać się, a potem przysypiać. Twórcze bezinteresowne, lub ryzykowne finansowo próby np. w konkursach, wystawach, publikacjach; podróże autostopem ze śpiworem i szkicownikiem to ważne karty w młodym życiu zawodowym ambitnego architekta. Byle się nie poddawać i nie iść na wszelkie kompromisy, nie odchodzić od zawodu. Architektura to trudna do zdobycia partnerka, ale potem wdzięczna przez całe życie.
DK: Czy w Pana czasach rynek pracy w zawodzie był bardziej przystępny dla młodych ludzi, czy jak dziś odczuwało się tzw. "Wyścig Szczurów"?
WK: Było podobnie, tyle że jeszcze mieliśmy na grzbiecie ciężar komunizmu, partii, bezpieki, niewymienialnej złotówki. Piętnaście dolarów pensji miesięcznie. Wyścig szczurów też istniał, nawet bardziej "nie fair" bo "towarzyszom" było łatwiej, a jednak prawie nikt na to nie szedł w naszym środowisku. Na pewno była ostra rywalizacja, ale z otwartą przyłbicą - wzmiankowane już konkursy, ambitne fuchy tzn. pomaganie innym mniej zdolnym, którzy dobrze płacili. Była to praca de facto na dwa pełne etaty - jeden w biurze, drugi wieczorem i nocą w domu. Były inne dekoracje - tj. inne zgrzebne warsztaty pracy, telefony, sposób ubierania - ale istota rywalizacji, walki z konkurencją i z samym sobą była zbliżona. Może styl działania był bardziej partnerski i solidarny; byliśmy mniej samotni i mniej egoistyczni niż współczesne "szczury".
DK: Co Pan myśli o przyjmowaniu na Wydział Architektury w Krakowie tak dużej ilości studentów?
WK: Inne wybitne wydziały na Zachodzie przyjmują jeszcze więcej i to kandydatów znacznie słabszych. Nie ma obaw o ilość jeśli może ona być godnie obsłużona dydaktycznie - twarzą w twarz przez nauczyciela który znajdzie czas i dobre (mądre) słowo. Zawód architekta jest bardzo szeroki, a nasi absolwenci mogą wykonywać przeróżne działania bez obniżenia ambicji zawodowych. Dlatego w sytuacji wolnego wyboru takie mnóstwo kandydatów lgnie do naszej szkoły. Przecież oni dobrze wiedzą jaka jest sytuacja na rynku pracy. To dowód na ogromną rangę statusu studenta architektury wśród polskiej młodzieży. I świadomość szerokich możliwości po studiach i szans ciekawej pracy w porównaniu z innymi grupami zawodowymi.
DK: Czy pomimo tak dużej ilości studentów możliwa jest kreatywna praca dydaktyczna i współpraca ze studentami?
WK: Jest możliwa. Piętnastoosobowe grupy dopuszczone przez prawo pozwalają w ciągu trzech - czterech godzin ćwiczeń na wystarczający kontakt, zarówno z grupą w całości, jak też indywidualnie twarzą w twarz. Dobrze zorganizowany nauczyciel, mający poczucie czasu oraz wyczucie kto potrzebuje więcej a kto mniej dialogu - może dać wystarczająco wiele informacji, wiedzy i motywacji do dobrej pracy własnej na sali i potem w domu.
DK: Jakie Pan widzi szanse i możliwości na rynku pracy dla absolwentów kończących Wydział Architektury?
WK: Jest wiele możliwości. Podstawowe formy pracy architekta to projektowanie, urzędowanie, praca w inwestycjach, nauczanie połączone z badaniami naukowymi. Na to nakłada się drugi zbiór możliwości: właściwa architektura, urbanistyka i planowanie przestrzenne, konserwacja zabytków, plastyka. Po nałożeniu tych dwóch zbiorów mamy co najmniej szesnaście pól wykonywania zawodu. Nie wszyscy muszą projektować domy. Nie wszyscy muszą pracować w wielkich miastach. Nie wszyscy musza stale i tylko pracować w Polsce. Jest wiele pól do zaorania, ale trzeba je odszukać - to też niebłaha umiejętność zawodowa.
DK: Czy słusznym jest przyjmowanie na Wydziały Architektury ok. 300 studentów, czy uważa Pan, że powinno się zaostrzyć wymogi egzaminacyjne i zmniejszyć ilość studentów?
WK: Na temat ilości wypowiedziałem się po pytaniu siódmym. Przeto nie uważam że potrzebne jest zmniejszenie ilości studentów. Natomiast konieczne jest stworzenie dla nich lepszych warunków pracy - sal komputerowych do ćwiczeń i sal wykładowych audiowizualnych w których można będzie wszystkich na raz dobrze obsłużyć. Osobna sprawa to wymogi egzaminacyjne. Uważam że rysunek odręczny jest kapitalnym kryterium, które winno być bezwzględnie kontynuowane, nawet ostrzej. Dobry i piękny rysunek to chluba naszego Wydziału, oraz dobry warsztat do zarobkowania w świecie. Na dobry rysunek koncepcyjny i prezentacyjny jest tam coraz większy popyt w miarę komputeryzacji rysunku technicznego. Brak takiego kierunku wykształcenia na Zachodzie, a oparcie wszystkiego na autocadzie jest zmorą u pracodawców, bowiem absolwenci nie czują przestrzeni, są automatami a nie twórcami - nie mogą w dobrym biurze być pomocni w poważniejszych sprawach.
DK: Czy sądzi pan że studia na Wydziale Krakowskim różnią się od studiów na innych Wydziałach Architektury w Polsce?
WK: Kraków jest aktualnie najlepszy, po nim Warszawa; Wrocław już jest słabszy, a im dalej tym coraz słabiej. U nas wciąż jeszcze aktywni są wielcy profesorowie w wieku emerytalnym, a ich następcy są już profesorami z wielką osobowością, z dokonaniami, z pasją do nauczania, poświęceni w całości uczelni. To nas pozytywnie odróżnia od innych wydziałów. Kraków był zawsze najbardziej "odlotowy" - kreatywny, fantazyjny, koncepcyjny, "artystowski". Jest też niezrównany w przedmiocie historii, tradycji, regionalizmu, krajobrazu. Trochę gorzej jest u nas ze sprawami technicznymi, ale tych można się nauczyć potem w praktyce. Dobrze że nasz Wydział koncentruje się na rozbudzaniu wyobraźni, na otwarciu w świat, daje międzynarodowe dyplomy RIBA. Proza przyjdzie potem, po dyplomach. Grunt, fundamenty są dobre do tego startu w trudna samodzielność.
DK: Nie wszyscy absolwenci studiów Architektury znajdą pracę w biurach projektowych, gdzie według pana studenci mogą jeszcze szukać możliwości zatrudnienia?
WK: Odpowiedziałem na to po pytaniu dziewiątym. Spotykam mnóstwo absolwentów WAPK. Nikt po jednym, dwóch latach rozglądania się nie pozostaje bezrobotny. Nie zawsze jest to zatrudnienie stabilne, nie zawsze praca jest interesująca. Ale z reguły praca jest i to w projektowaniu architektury, nie mówiąc o innych kilkunastu polach o których wspomniałem wcześniej. W biurach oddziałów Stowarzyszenia Architektów Polskich wiszą oferty zatrudnienia od pracodawców, a w gazetach widnieją oferty architektów chętnych do zatrudnienia się w zawodzie. Prawdopodobnie te skierowane na siebie oferty dowodzą iż praca jest, ale trzeba się za nią dobrze rozglądać i rozpytywać. Powtarzam kolejny raz - praca architekta nie polega tylko na projektowaniu domów. Urbanistyka i planowanie niemniej ekscytują kreacją przestrzeni. W urzędach architekci wykonują doniosłą misję sterowania ładem przestrzennym naszego kraju, w konserwacji mogą przeżyć piękną przygodę z zabytkami, we wnętrzarstwie i reklamie mogą dobrze zarobić i mieć przy tym niezłą artystyczną zabawę, w inwestycjach (deweloperstwie) mogą się wiele nauczyć o biznesie, co potem pomoże im zakładać własne firmy i utrzymać się na rynku..
DK: Jak Pan myśli czy 300 studentów kończących Wydziały Architektury nie powoduje zatkania rynku pracy i spopularyzowania zawodu: architekt?
WK: To pytanie jest suma kilku poprzednich pytań, ale postaram się powiedzieć także coś nowego. Jednak najpierw oddalam stanowczo obawy o trzystu absolwentów rocznie. Proszę sprawdzić ile jest rocznie dyplomów - znacznie mniej. Jest bowiem jakaś swoista entropia - pomimo iż z naszego Wydziału raczej nie można "wylecieć" to jednak wiele osób przedłuża studia, przerywa je, wyjeżdża, albo rezygnuje. Ale nawet trzystu absolwentów znajdzie miejsca zgodnie z tym co powiedziałem: w różnych odmianach zawodu, oraz w różnych miejscach gdzie są białe plamy pod względem aktywności architektonicznej - ale nie w Warszawie i Krakowie. Konieczna jest deglomeracja absolwentów, np. w kierunku Wschodniej Ściany, podobnie jak norwescy absolwenci z Oslo jadą na daleką północ gdzie mają pod dostatkiem ciekawej pracy i świetnie zarabiają. Co do "spopularyzowania" naszego zawodu przez dużą ilość architektów nie mam nic przeciwko temu; im będzie ich więcej tym bardziej przejmą w swoje ręce te prace, które dotąd robi kto inny, np. technicy budowlani i inne osoby nie-architekci z uprawnieniami projektowymi którzy szpecą nasz kraj. Status architekta nie powinien być elitarny, ale powinien być skuteczny dla obrazu kraju; większa liczba może w tym pomóc bo będzie też więcej dobrych.
DK: Czy uważa Pan, że nadal zawód: architekt i studia na Wydziałach Architektury, są prestiżowe i dostępne tylko dla najlepszych, czy daje się zauważyć regres, że są w obecnej chwili dostępne dla każdego?
WK: Studia na wydziałach architektury są najbardziej prestiżowe ze wszystkich. Są artystyczne jak ASP i szkoły teatralne, a z drugiej strony oferują lukratywny i odpowiedzialny społecznie zawód taki jak lekarz i prawnik. Stąd ten pęd do nas pomimo wysokiego ryzyka i coraz większego udziału miejsc płatnych. Na pytanie: "czy dostępne tylko dla najlepszych czy też dla każdego" odpowiem w sposób złożony, bo to pytanie jest kapitalne, najistotniejsze. Otóż zaburzeniem w tej dziedzinie jest jednoczesne przyjmowanie kandydatów na studia bezpłatne tzw. dzienne i na studia płatne tzw. wieczorowe. Studia płatne muszą być ponieważ Wydział bez tych pieniędzy nie mógłby istnieć. Uważam więc, że miejsca bezpłatne w takiej sytuacji są reliktem minionej epoki. Komplikują całą sytuację, gdyż wielu jest kandydatów wartościowych, którzy rezygnują gdy nie zmieszczą się w rankingu studiów dziennych, a na ich miejsce mogą wejść mniej wartościowi, którzy zapłacą. Dlatego zdecydowanie uważam że najzdrowsze byłoby wprowadzenie wyłącznie studiów odpłatnych - wszyscy kandydaci musieliby jednakowo zaplanować wydatek na czesne. Nie tylko z własnej kieszeni, ale na przykład od kogoś kto zapłaci, a potem odbierze tę kwotę w formie pracy, np. gmina, różne urzędy, może firmy. Nie byłoby wspomnianych rozczarowań, nie byłoby niezdrowego "rozdwojenia"; natomiast dla lepszych byłyby odpowiednie stypendia zmniejszające wydatki ponoszone na czesne.
DK: Co sądzi Pan o technice komputerowej w architekturze, czy nie wpływa na uproszczenie stylów i zanikanie rzemiosła odręcznego?
WK: Kocham piękne rysunki odręczne i lubię piękne artystyczne renderingi. Zwłaszcza w najnowszych zaawansowanych programach graficznych z generacji post-fotoshop. Podziwiam umiejętność łączenia obydwu warsztatów; np. komputerowy podrys, a na nim nałożona ryzykowna akwarela, pastel, kredka, ołówek, tusz. Komputer jest niewskazany na początku przy szkicach koncepcyjnych ponieważ usztywnia je podobnie jak przykładnica, ekierka i papier milimetrowy lub kratkowany. Optimum to odręczne szkice, ołówkowo kreślona koncepcja, a następnie cad-owski rozrys szczegółowy, a zwłaszcza projekt techniczny. Komputer użyty w bardziej zaawansowanej fazie koncepcji też jest atrakcyjny ponieważ może dać precyzję i ulżyć pracowitego kreślenia, np. bardzo wielu rytmicznych elementów. To spowodowało nawet nową estetykę gęstych rytmów, właśnie dzięki komputerowi. Niezwykle ważna zarówno w fazie koncepcyjnej jak prezentacyjnej jest nieosiągalna bez komputera możliwość ruchomego oglądu projektów: "przelot" nad miastem, "chodzenie" po zespole urbanistycznym, "wchodzenie" do budynków, - dynamiczne patrzenie na wizualizacje z wszystkich dowolnie wybranych ujęć. Komputer jest dziś niezbędny do rysunków roboczych, daje ścisłość która poprawia także bezpieczeństwo budowli. Niebagatelna w technice komputerowej jest łatwość powielenia, powiększania i pomniejszania, przesyłania na odległość poprzez e-mail. Ale finalne prezentacje perspektyw odręcznych o cechach artystycznych wciąż i wszędzie w zaawansowanych krajach są najbardziej w cenie - prestiżowej i finansowej. Rzemiosło odręczne nie zaniknie, tak jak nie zaniknie malarstwo i rzeźba.
DK: Czy jest Pan zadowolony z obecnej pracy z młodymi ludźmi, czy coś Pan by zmienił?
WK: Jestem bardzo zadowolony. Obecne pokolenie studentów jest otwarte, ma łatwiejszy niż dawniej dostęp do wiedzy poprzez Internet, książki, czasopisma i podróże; odczuwa konkrety lepiej niż poprzednicy: aspekty ekonomiczne, finansowe. Nie przeciąga studiów w nieskończoność jak czynili to niektórzy za czasów komuny nie widząc perspektyw po studiach. Proporcja studentów dobrych i złych jest podobna. Zawsze byli są i są studenci super, których uwielbiam i studenci "olewacze" których nie cierpię. Są też -pośrodku- studenci mniej zdolni ale o dobrej woli. Tym staram się pomóc tak jak potrafię najlepiej. Mam ten komfort, że od 1967 roku non stop uczę najwspanialszego przedmiotu - projektowania. Jestem praktykiem, mam za sobą liczne konkursy, przetargi, różnorodne realizacje - stąd czerpię fachową wiedzę i technikę dydaktyczną. A więc za arcyważną cechę uważam odpowiedzialność. Dlatego traktuję studentów poważnie - tak jak gdybyśmy razem w pracowni robili konkurs lub interesujące zlecenie. Kto pracuje ten zasługuje na premię, kto psuje sprawę, tego powinno się ostrzec, potem zagrozić, wreszcie usunąć. Wyłączne studia płatne ułatwiłyby tę czystość gry.
DK: Co skłoniło Pana do zawodu: architekt?
WK: Od dziecka obracałem się wśród architektów i byłem nimi oczarowany bardziej niż innymi osobami z kręgu moich rodziców. Cechowała ich klasa, szerokość poglądów, ciekawość świata, urok osobisty, poczucie własnej wartości. Znajomymi mego ojca byli nasi wspaniali już nie żyjący profesorowie Włodzimierz Gruszczyński, Andrzej Rzymkowski, Zbigniew Wzorek. Także młodsi - dziś ponad siedemdziesięcioletni związani w latach 50. z kultowym biurem Miastoprojekt i z naszym Wydziałem. Prowadzono mnie na wystawy projektów i rysunków. Postanowiłem o mojej przyszłości w piątej klasie podstawówki pisząc klasówkę "Kim zostanę". Stopniowo moje rozumienie przydatności, posłannictwa i atrakcyjności zawodu architekta dojrzewało, ale pasja i kierunek w którym zmierzałem nie zmieniły się. Do dzisiaj.
DK: Co zamierza Pan robić w dalszej pracy architekta?
WK: Pragnę osiągnąć status profesora tytularnego, a potem zwyczajnego, aby móc zrewanżować się pracą dla mojego Wydziału za to, co ten Wydział daje mi już przez 41 lat (w tym studia 1961-1967). Poczucie stabilności, godności, atrakcyjność pracy, otoczenie eleganckich i kulturalnych ludzi różnych pokoleń. Chcę kształcić studentów, dyplomantów i doktorantów. Pragnę opracować i wydać dobrą książkę o mieście i jego architekturze. Zamierzam zaprojektować i zrealizować dobre obiekty architektoniczne aby potwierdzić znaną opinię że najlepsza bywa twórczość późnego wieku.
DK: Dziękuję za wywiad.