Problem budynków modernistycznych w Krakowie, ale nie tylko tu, jest coraz to poważniejszy. Z wielu powodów. Przede wszystkim jednak chodzi o ich powszechne docieplanie. Czynione jest to w sposób nieodpowiedzialny, a barbarzyństwo tegoż działania widoczne jest gołym okiem. Pod ciężarem tego - może niekoniecznie w cudzysłowie - kilofa pada nierzadko oryginalna architektura wielu oryginalnych i interesujących obiektów.
Podobny kilof zawisł właśnie nad budynkami biurowymi przy ul. Przy Rondzie, znanymi też jako "żyletkowce". To bardzo ciekawe obiekty, o oryginalnym charakterze, tworzące zarazem spójną kompozycję urbanistyczną. W założeniu miejsce, w którym stanęły, zostało pomyślane jako obszar lokalizacji obiektów tzw. wysokościowych. I jak na tamte czasy [końcówka lat 60. - przyp. red.] tak właśnie było.
Dlaczego dziś warto je chronić? Bo takich obiektów nie ma w tym naszym miasteczku wielu. XIX-wiecznego "erzacu" jest tu oczywiście na pęczki, ale dobrej architektury modernistycznej, mimo że wywodzącej się z tak nielubianego przez nas okresu, jest garstka. Jednakże już z samego względu na fakt, iż "żyletkowce" stanowią kompozycję urbanistyczną obiektów, o tak charakterystycznych cechach, warto podejść do nich z większą wrażliwością. Rzadko bowiem spotkać można taką dyscyplinę projektową, umiar i konsekwencję.
Autorzy tych zrealizowanych obiektów, państwo Maria i Jerzy Chronowscy, zadbali o oryginalny detal, niełatwy do zrealizowania w tamtym czasie. Symboliczne już teraz "żyletki" to niejedyny ciekawy zabieg, który udało się wprowadzić projektantom. Są nim również tzw. nogi oraz swobodny plan parteru, a także niełatwe wtedy doświetlenie. Podczas powstawania obiektów żaden z nich nie budził wówczas szczególnych emocji. Oczywiście z wyjątkiem obaw związanych z obniżeniem się wód gruntowych, co z kolei miało zagrozić funkcjonowaniu ogrodu botanicznego.
Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta
Ale "żyletkowce" poza swoją zewnętrzną charakterystycznością są również funkcjonalne. Żyletki, zwane kiedyś łamaczami słońca, występowały również w innych obiektach. Ale te trzy budynki na trwałe wpisały się już w pejzaż naszego miasta. Ich "żyletkowatość" rzutowała na wyjątkowość tego miejsca. A moim zdaniem warto dbać o tak indywidualny charakter poszczególnych obszarów miasta. Również w kontekście urbanistycznym.
Jeśli zezwolimy na takie dociepleniowo-kolorystyczne paskudztwa, jak np. te na budynku tzw. kurczaka przy ul. Karola Wielkiego, to zatrzemy dawną XX-wieczną wyjątkowość architektury tego miasta, kształtowaną przez wybitnych krakowskich projektantów. Do dziś zachowało się już tak niewiele obiektów świadczących o tym, że w PRL-u mieliśmy świetnych projektantów, a czas ten nie był dzięki nim tak do końca stracony. To dzięki nim możemy dziś obcować ze świetną architekturą. Pomysły dociepleń, które niweczą architektoniczny kształt i detal, nie powinny mieć nigdy miejsca. To tak, jakby ktoś postanowił "ostyropianić" XV-wieczną kamienicę. Efekt będzie taki sam.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków